niedziela, 30 stycznia 2011

chill out.

dwa tygodnie bezkarnego wolnego: in progress. wyraz czystej zajebistości na twarzy i wzrok skierowany gdzieś w chmury. o to nam chodziło. odpocząć od wszystkiego i wszystkich. zrobić taki kompletny "reset", który pozwoli potem włączyć się do tego biegu, z którego tak bardzo chcieliśmy choć na chwilę wypaść.
bo cóż może być piękniejszego niż ta uśmiechnięta twarz o poranku, która podaje ci kawę do łóżka. ten zapach kawy. zapach włosów i delikatny chłód poranka wdzierający się przez uchylone okno i muskający twarz mającą w sobie jeszcze dotyk snów. nic lepszego dla mnie.
o tyle, iż doszłam ostatnio do wniosku, że nic lepszego generalnie nie mogło mi się zdarzyć. oczywiście daleko tu do perfekcji i ideału, ale jest tak paradoksalnie dobrze.
tak jak teraz jest, chciałbym aby było zawsze
i dalej każdy kąt wypełniać migotaniem komór i drżącymi uniesieniami serca.
i wyjechać. rzucić wszystko i pobiec na koniec świata. ten prywatny koniec pozwalający na izolację od problemów.

1 komentarz:

  1. Ja też tak chcę! A przede mną jak na ironię 9 dni intensywnego kucia i życia na najwyższym biegu. Tym bardziej chciałabym dostąpić takiego resetu, koniecznie z uśmiechniętą twarzą i kawą do łóżka w pakiecie (nawet tą kawę bym zniosła, choć raczej nie pijam ;) ). Pozdrawiam i życzę, hmmm... owocnego nicnierobienia :D
    Szczur zwany też Marzeną :)

    OdpowiedzUsuń