poniedziałek, 5 września 2011

nie można wierzyć w prognozy pogody i męskie obietnice.

znowu ja. znowu wracam. z problemami, radościami i tymi, którzy są zawsze.
bo stracić faceta, to jak stracić 10 zł. w sumie szkoda, ale chuj z tym.
najważniejsze, to pamiętać kto jest, gdy zostaje się samemu i potrzebuje towarzystwa.
bez łez mijają dni, mimo że powinny być. ale życie jest zbyt piękne, żeby marnować czas na smutek. jak to powiedziała moja jedyna i niezastąpiona: "Mysza, nie płacz, nie warto. nie ma co płakać nad takimi śmieciami". prawda. raczej nie powinno się "dziękować za współprace" jedną wiadomością. choć, nie warto już zawracać sobie tym głowy.
jak kiedyś powiedział nieśmiertelny Bob Marley "she loved, she loves, she will love again." chciałoby się powiedzieć again and again.
a już niedługo nowy etap w  życiu, bo filologia rosyjska czeka niecierpliwie, aż zgłębię jej tajniki. w międzyczasie jeszcze zdążymy pojechać w góry, wygrillować i wychillować się w doborowym towarzystwie.
i jeden morał: "trzeba pamiętać kto był, gdy nikogo nie było".
takie podsumowanie. pewnie znowu napiszę niedługo.

wtorek, 3 maja 2011

i'd love to kill you with a kiss

powrót po długiej nieobecności. niezbyt szumny, bo nic wielkiego się nie wydarzyło. nic znaczącego aby chcieć o tym całemu światu wykrzyczeć na całe gardło.
cóż to takiego, że jutro ta matura. to groźne słowo na "m". przecież to tylko kolejny dzień z całej reszty mojego życia. choć nawet tu określenie "mojego" nie wydaje się być właściwe, bo bardziej pasowałoby "naszego". kolejny dzień z całej reszty naszego życia.
już dobrze ponad miesiąc jak jesteśmy razem w stu procentach. dzielimy wspólny prostokąt, bez spotykania się w miejscach, które nie należą do nas obu. teraz wiem, w tym miejscu jest twoje biurko, w tych szafkach twoje ubrania i śpisz po tej stronie łóżka.  na tyle nam dobrze, że to się nie powinno skończyć. na tyle dobrze, że planujemy już razem bardzo konkretną przyszłość. jak jakieś zaręczyny. jakiś ślub. to raczej kwestia stuprocentowej pewności, której ludzie szukają całe życie. a dziwnym trafem ona pojawia się tam, gdzie kompletnie byśmy się jej nie spodziewali. niesamowite.
jest dobrze.
i chciałoby się wrócić do tych gór. do bukowiny. do dolin i tych wszystkich podkrakowskich wsi, gdzie nagle stawaliśmy się tak cudownie niedostępni dla świata.

"znów wchodzisz we mnie drgawką, a serce więzione w przyciasnej klatce żeber martwieje".

wtorek, 29 marca 2011

Jelonkowo- Maniusiowo. Koncertowo- Chorobowo.

z wydarzeń bieżących: wolne do końca tygodnia przez rozgorączkowane zapalanie gardła. o tyle śmieszniej,  że bilans osób chorych na mieszkaniu wynosi 2 kobiety kontra dwóch zdrowych mężczyzn. przynajmniej herbatę zrobią :P
a ja jeszcze żyję tym Jelonkiem. tym koncertem i tym co było po. bo oto w końcu udało się spotkać ze Szczurem, którego z tego miejsca chcę bardzo mocno uściskać i już umawiać się na kolejne koncertowanie :D
piękny był ten alternatywny bejzbol i spotkania z Maniusiem i zdjęcia z Jelonkiem i samo w sobie skakanie na koncercie, przeżywanie tej muzyki ciągle od nowa.
nie ma co narzekać, nawet ten zakatarzony nos zdaje się być nie taki irytujący. nawet nie ważne, że już nie ma tej upragnionej pracy, która okazała się niezła wtopą. poszukamy nowej już niedługo :P
piękne też były spacery na Jurze, w tej dolince Kobylańskiej. i to gubienie się w swoich snach. szukanie tego dotyku przez głęboki sen. najpiękniejsze, że zawsze jest obok.

"na żadnej z map nie znajdę, wiem, naszych miejsc i wspólnych chwil"


JELONEK, MY-SLO-VITZ i cała reszta.

czwartek, 17 marca 2011

once I wanted to be the greatest

jak wyrazić myśli, które są absolutnie nieposkładane? jak pisać o rzeczach, których realności nie jest się do końca pewnym? jak pisać o emocjach podsycanych jeszcze endorfinowym speedem.
wszystko się zmienia. i to na przestrzeni stosunkowo krótkiego czasu, bo kilku dni, tygodni, miesięcy.
czyli zgodnie z ostatnią myślą MR, gdy byłyśmy niedawno na piwie. stwierdziła ona, że moje życie diametralnie się zmieniło. zmieniło szczególnie swoją orbitę, wokół której zwykło się kręcić. jeszcze niedawno chodziło tylko o dobre wykorzystanie, tego co mam. skupiając się na przyjaciołach, koncertach, nauce itp. a teraz już od wielu, wielu dni kręci się wokół tylko jednego punktu- WordPress'a. dość radykalna zmiana, bo teraz trzeba brać pod uwagę potrzeby, uczucia i grafiki dwóch osób, a nie tylko jednej.
jakby tych zmian nie było dość, to dziś już pierwszy dzień w pracy. a jutro pierwszy dzień jako oficjalna współlokatorka w mieszkaniu, które znam aż za dobrze. w weekend przemeblowania i przyzwyczajanie się do takiego stanu rzeczy. do siebie nawzajem już coraz bardziej na poważnie i coraz bardziej nierozerwalnie.
jakby cały świat należał tylko do mnie. do nas.

(*tytułowa piosenka: Cat Power- The Greatest)


sobota, 5 marca 2011

jesteś podwiniętą rzęsą pod moją powieką.

a miało być tak pięknie... tak bardzo, że prawie niemożliwe jest, że jest jeszcze bardziej. nie przywykłam do takiego nawału szczęścia i radości. pełnej kumulacji związanej tylko z faktem istnienia tej mojej drugiej połówki.
bo jak to On powiedział: "nie potrafię bez ciebie żyć".
czy to nie wielka rzecz, znaczyć dla kogoś wszystko?
ogromnie wielka. to jest jakby cały kosmos nagle zdefiniował się w tej jednej osobie. jakby się skumulowały wszystkie cząsteczki szczęścia i utworzyły całość, której szczegóły zapierają dech, a całość pozostawia całkowicie oniemiałym.
dlatego tak ciężko mi się zasypia bez słuchania twojego bicia serca. ciężko się wstaje zanim przyciągniesz mnie mocniej do siebie i powiesz "jeszcze minutkę".
i nie ważne czy minie minuta, czy godzina, czy miesiąc, czy rok czy całe życie. w takim towarzystwie można iść dalej i dalej na paraboli czasu. można iść i wiedzieć, że życie ma sens.
szczególnie, że już za jakiś miesiąc lub dwa na dobre będziemy dzielić się wszystkim co tylko mamy. przyjdzie mi oficjalnie zaanektować tą część pokoju, w której obraz wpasowałam się już na dobre.
więc ty i ja i wszystko co mamy.
a ja nie posiadam zbyt wiele. tak właściwie to mam tylko Ciebie. tak właściwie to jedyna rzecz, która się liczy.
taka miłość jest jedna.

a z rzeczy konkretnych to już niedługo idę do pracy (coby czynsz opłacić) i już niedługo idziemy na Jelonka!

"pomaluj moje życie chaosem kłopotów". czy jakoś tak. ważne żeby tak było zawsze.

niedziela, 30 stycznia 2011

chill out.

dwa tygodnie bezkarnego wolnego: in progress. wyraz czystej zajebistości na twarzy i wzrok skierowany gdzieś w chmury. o to nam chodziło. odpocząć od wszystkiego i wszystkich. zrobić taki kompletny "reset", który pozwoli potem włączyć się do tego biegu, z którego tak bardzo chcieliśmy choć na chwilę wypaść.
bo cóż może być piękniejszego niż ta uśmiechnięta twarz o poranku, która podaje ci kawę do łóżka. ten zapach kawy. zapach włosów i delikatny chłód poranka wdzierający się przez uchylone okno i muskający twarz mającą w sobie jeszcze dotyk snów. nic lepszego dla mnie.
o tyle, iż doszłam ostatnio do wniosku, że nic lepszego generalnie nie mogło mi się zdarzyć. oczywiście daleko tu do perfekcji i ideału, ale jest tak paradoksalnie dobrze.
tak jak teraz jest, chciałbym aby było zawsze
i dalej każdy kąt wypełniać migotaniem komór i drżącymi uniesieniami serca.
i wyjechać. rzucić wszystko i pobiec na koniec świata. ten prywatny koniec pozwalający na izolację od problemów.

środa, 19 stycznia 2011

it takes more than one kind of telescope to see the light.

nadrobię, nadrobię.
ostatnia informacja, jaką udzieliłam było rozstanie się z Sepulturą. można powiedzieć, że stało się to bardzo dawno temu.
teraz jestem najszczęśliwszą osobą na świecie przy boku osobnika, którego można by umownie nazywać WordPress'em. nota bene- poznaliśmy się na koncercie, na którym grał zespół Sepultury. poznaliśmy się, bo on rozmawiał z moją  Wisienką. poznaliśmy się i prawie od razu się zakochaliśmy w sobie. no i tak leci nam razem czas w paradoksalnym szczęściu i poszukiwaniu kawalerki do wynajęcia od maja.
jedyną rysą, jest mój układ immunologiczny, który okazał się być nieprzyzwoicie nielogiczny i odmówił mi posłuszeństwa. dlatego też leżę chora i czekam na jutrzejszą wizytę WordPress'a, która na pewno będzie pełna wszelkich walorów terapeutycznych.
poza tym, to jak zawsze: "nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem". jednak blogowanie uzależnia. podobnie jak fajki- "to już ostatnia". i tej wersji się trzymamy.
czekamy też zniecierpliwieni niezmiernie na jakiś koncert Jelonka czy MY-SLO-VITZ.
szukamy też pokoju do wynajęcia na lutowy wyjazd, coby wolne produktywnie spędzić.
życie stało się piękniejsze, podobnie jak kawa smakuje lepiej, gdy jest w niej łyżeczka.

*tides from nebula, rpwl, adele, slipknot, gotthard, whitesnake